wtorek, 25 listopada 2014

Wyślij trochę dobra

Uzależnienie od muzyki to bardzo przyjemny nałóg. Muzyka towarzyszyła mi właściwie odkąd pamiętam. Rano, w ciągu dnia, wieczorem. Nie raz w nocy. Przy żartach i wygłupach, przy łzach i smutku.
Słuchawki to mój absolutny niezbędnik, bez którego nie ruszam się z domu. W tramwaju, w autobusie, w sklepie, na spacerze z psem. Ciężko było mi wyobrazić sobie pójście gdziekolwiek bez ulubionej muzyki w tle. Niczym soundtrack życia. Można by udawać, że jesteśmy bohaterem ulubionego serialu, który wszystkie perypetie przeżywa przy odpowiednio dobranej ścieżce dźwiękowe. Brak słuchawek w kieszeni albo torebce? Niemożliwe.
Do czasu.


Do czasu gdy moje ukochane towarzyszki nie zginęły z mojej własnej ręki. Nie przetrwały ćwiczenia nowej choreografii. Naprawdę nie sądziłam, że jestem w stanie wyrwać kabel. A jednak.
A napięty grafik uniemożliwia przeprowadzenie zakupu nowego zestawu. I przyszło mi funkcjonować bez soundtracku.

Zaczęły się podróże w ciszy. W sumie to nie w ciszy, a przy muzyce życia miejskiego. Przy szumach porannych rozmów ludzi zmierzających do pracy. Przy muzyce dobiegającej z cudzych słuchawek. Przy charkocie pojazdu. Przy dźwiękach wszechobecnych remontów. Zaczęłam zwracać większą uwagę na to, co się dzieje dookoła. Zaczęłam czytać, zamiast patrzeć się bezmyślnie w przestrzeń (może dlatego miłość do czytania wróciła). Zaczęłam przyglądać się ludziom.
źródło


Niektórzy są naprawdę samotni. Dla niektórych zwykła krótka rozmowa może być najprzyjemniejszą częścią dnia. Niektórzy potrzebują po prostu chwili uwagi. Kilka minut, nie więcej.
Podczas jednego ze spacerów z psem (a bez słuchawek) spotkałam starszą Kobietę. Zaczepiła mnie i zaczęła się zachwycać moim zwierzakiem. Nie była to jednak jedna z wielu osób, które po prostu chwile głaszczą Gabi (psa), mówią, że jest słodka i odchodzą w swoją stronę. Pani towarzyszyła nam do końca spaceru (akurat zmierzała w tę samą stronę), opowiedziała ze łzami historię swojego ukochanego pupila, poskarżyła się na dwulicowość ludzi. Wyrzuciła z siebie trochę zarówno dobrych jak i złych emocji. Nie oczekiwała niczego więcej, poza chwilą szczerej uwagi. Na koniec z ogromnym uśmiechem podziękowała za rozmowę i przeprosiła za zajęty czas. A ja cieszyłam się tak samo jak ona albo nawet i bardziej, widząc jej radość. Nie kosztowało mnie to ani odrobiny wysiłku, a komuś było lżej na sercu.
Ile w Twoim otoczeniu jest takich osób? Ile razy odmówiłeś komuś drobnej pomocy, która dla Ciebie nie byłaby żadnym wysiłkiem, a dla kogoś znaczyłaby bardzo wiele?
Mam dla Ciebie zadanie. Uśmiechnij się do kogoś smutnego. Porozmawiaj z kimś, kto wygląda na strapionego i samotnego. Pomóż komuś, kto tej pomocy potrzebuje. Gwarantuję, że to dobro, które wyślesz, wróci do Ciebie. Podwójnie.

2 komentarze:

  1. Jejku, cudowne <3 Kolejne wyzwanie wiążące się z tym, że mam wyjść z mojej strefy komfortu! Biorę się do roboty!

    OdpowiedzUsuń